poniedziałek, 3 sierpnia 2015

POLSKA - moje miejsce :)

W ciąży stałam się bardzo emocjonalną personą :) Najpierw ledwo żyłam przytulając się do toalety (kilkanaście/dziesiąt razy dziennie!!!, a nie jakieś tam "poranne mdłości"). I właśnie te cierpienia sprawiły, że jak tylko poczułam się odrobinę lepiej, powiedziałam Mężowi, że bardzo potrzebuję do Polski. Adam, jeszcze zanim się wyprowadziliśmy, obiecał, że do kraju zawsze będziemy mogli pojechać, w tempie błyskawicznym zorganizował nam bilety :D

Czerwiec był chyba ostatnim momentem na taką podróż dla ciężarnej kobiety. Loty były dla mnie koszmarne, ale Adam i Piotrek znieśli je doskonale. Czas, który wybraliśmy okazał się wspaniały! Polska nie mogła wyglądać piękniej w cieple, słońcu i zieleni. Na parę chwil odwiedziliśmy Wałcz i Giżycko, a większość czasu spędziliśmy w Gdańsku, gdzie mieliśmy trochę rzeczy do ogarnięcia. Dziękujemy wszystkim, którzy znaleźli dla nas chwilę na spotkanie, a tym, z którymi się zobaczyć nie zdążyliśmy, obiecujemy, że poprawimy się następnym razem.

Adam wymyślił, abyśmy w Gdańsku posłali Piotrka na tydzień do przedszkola. Dzięki temu załatwiliśmy wiele rzeczy bez problemu i zanudzania dziecka, a on bawił się niesamowicie i sądzę, że też trochę skorzystał, gdy poznał trochę inaczej zorganizowane środowisko i więcej struktury wprowadzonej w plan dnia. Codziennie przynosił ciekawe opowieści. Hitem oczywiście było "mamo, w przedszkolu ugryzł mnie Lew" :) Ów Lew okazał się być kolegą, nie groźnym zwierzęciem. Tak tak... w tym przedszkolu imiona były doprawdy wyszukane ;P

W czasie tego wyjazdu zauważyliśmy, że nasza Latorośl weszła właśnie w fazę rozwoju, w której swoje niezadowolenie dość szybko i głośno manifestuje odrobinę sztucznym płaczem. Jak widzicie nasze dziecko, w swojej inteligencji, znowu stara się nami manipulować. I oczywiście wszystkimi dokoła. A reakcje ludzi, którzy akurat w tych chwilach nam towarzyszyli były najróżniejsze. Od kompletnej ignorancji, poprzez śmiech, poirytowanie, aż po szybkie podporządkowanie się woli naszego manipulnata :) Choć jeszcze nie znaleźliśmy idealnego środka na takie piotrkowe zachowania, zgodziliśmy się w jednym: że nie chcemy go uciszyć jak najszybciej, ale pragniemy mieć efekt w dalszej perspektywie. Tak więc jesteśmy jednymi z tych rodziców, którzy nie krzyczą na dziecko, żeby się zamknęło w tej chwili, ale też nie dadzą cukierka, albo innej rzeczy, by je tylko uspokoić. Jesteśmy tymi, którzy starają się pomóc uspokoić (bo żal, nerwy i niezadowolenie mimo wszystko są realne) i wytłumaczą, że inna reakcja byłaby bardziej na miejscu. A gdy trzeba szybko sprawić, aby Piotrek był ciszej (bo załóżmy za ścianą ktoś śpi, albo miejsce jest nieodpowiednie itd), o wiele fajniej działają słowa: zaraz o tym porozmawiamy, ale teraz przestań krzyczeć, bo to przeszkadza.

Na naszych trasach znalazło się kilka cudownych miejsc. Bardzo miło wspominamy stację Canpol w Człuchowie, Loopys World w Gdańsku, Dekera :P i wszystkie knajpy ze smacznym jedzeniem na Mazurach. Zresztą same piękne Mazury... Ach!
A! Piotrkowi podobała się jeszcze podróż pociągiem do Giżycka, co zaplanowaliśmy specjalnie, aby miał jeszcze więcej atrakcji.

Mimo, iż pierwszym moim wspomnieniem z tej polskiej podróży będzie zakopcona łazienka dla matek z dziećmi na lotnisku i kompletny brak szacunku dla ludzi, którzy nie mają ochoty wdychać fajkowego dymu, wciąż jestem przekonana, że Polska to moje miejsce. Doprawdy kocham ten kraj i najlepiej się w nim czuję. Gdybyśmy tylko mogli w nim żyć tak jak pragniemy, będąc prawdziwą rodziną... A nie rodziną dysfunkcjonalną, gdzie ojciec pracuje na 3 etaty, matka również od rana do nocy jest poza domem, a dziecko/ci jest wychowywane przez obcych... i wszystko to po to, aby móc opłacić podstawy, jak wynajęcie mieszkania (bo na własne nie stać) i jedzenie, a po wielu latach nie mieć grosza z emerytury i jeść ściany... O tak! gdyby żyło się godniej, nigdy kraju bym nie opuściła.
Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu z Was ma ochotę na komentarz w stylu: w czym problem? nasi dziadkowie tak żyli, rodzice tak żyli, my też wszyscy tak żyjemy, da się! Odpowiem krótko: oczywiście, że się da (robiliśmy tak przez wiele lat - tylko jakim kosztem?), po prostu wybraliśmy żyć inaczej.

































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz