niedziela, 27 lipca 2014

Prawie jak u Charlie'go ;P

Ponieważ wczoraj obchodziłam (niezbyt hucznie) imieniny, myślę, że to wspaniała okazja, aby umieścić jakiś "słodki" wpis :)
Przy okazji wycieczki do Hahndorfu (o którym ze względu na ogrom zdjęć napiszę innym razem), pojechaliśmy jeszcze dalej, aby odwiedzić fabrykę czekolady. Oczywiście nie jest to wielkie zamczysko, jak fabryka Charliego, ale na nas i tak zrobiła wielkie wrażenie. Co było zresztą nietrudne, gdy ma się do czynienia z takimi łasuchami, jak my.
Same oczy nam się cieszyły, gdy tylko weszliśmy do budynku. Z fabryki to dostępne do zobaczenia były może ze trzy pomieszczenia, reszta to wielka hala wypełniona po brzegi produktami Melba's Chocolates & Confectionery. Pamiętam, że chciałam kupić wszystko, ale miałam w pamięci, że australijskie czekolady nie smakują mi aż tak, jak nasz polski Wedel czy nawet Wawel. Nie wiem o co chodzi, ale większość słodkości, które tutaj smakuję, jest za słodka, zbyt ciężka i przez to czasem nawet mdła. W świetle tego wyobraźcie sobie, jak bardzo tęsknię za deserami Dekera, albo kostką królewską Sowy. Próbuję oczywiście to wszystko tutaj sama wyczarować, ale pierwszym problemem okazuje się tutejsza śmietana. Jest mega gęsta i tłusta, a po ubiciu nie wydaje się być ani trochę lżejsza. Wszystkie przepyszne smakołyki, które do tej pory robiłam już z zamkniętymi oczami, muszę nauczyć się robić od nowa. I szczerze mówiąc jeszcze nie znalazłam rozwiązania.
Tak więc spacerując po fabryce czekolady ja nie wybrałam nic, Adam wziął dwa opakowania na próbę i Marta też kilka sztuk. Gdy tylko wyszliśmy, otworzyliśmy zakupione smakołyki. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że ta czekolada nie jest mydlana ani trochę, a w smaku jest bardzo intensywna. Ślinka cieknie na samą myśl. Chyba mamy coś z niej jeszcze w spiżarni, pójdę się posilić ;P
Widzieliśmy w fabryce też kilka ciekawych rzeczy. Po pierwsze nie tylko czekolada była tam produkowana i dostępna. Po drugie widzieliśmy całe ściany czekoladowych literek i figurek, które można użyć i samemu coś z nich stworzyć. Po trzecie... cała ściana najróżniejszych czekoladowych krowich placków...
Obok Melba's było też malutkie miejsce, gdzie produkowane są miejscowe sery. Popróbowaliśmy troszkę i zachwycaliśmy się wszystkimi nagrodami, które zdobyła wytwórnia. Wracając zahaczyliśmy jeszcze o przydrożną budkę z jabłkami. Zwróciła naszą uwagę, bo na dachu miała gigantyczne czerwone jabłko. Kupiłam tam wielki wór jabłek. Muszę przyznać, że najlepszych jakie jadłam :)
Na koniec fotorelacji wrzucam również moje wczorajsze prezenty. Piękne, prawda?





















wtorek, 22 lipca 2014

Victor Harbour - podejście nr 2

Minęły już prawie dwa tygodnie od kiedy przyleciała Marta. Wspaniale jest mieć znowu kogoś bliższego przy sobie. I niesamowicie jest się móc w pełni wyrazić. Bo wiecie, po angielsku, nawet po 50 latach, to nie będzie to samo. I jeszcze Adama specyficzny humor wrócił do naszej codzienności, bo i to nigdy nie będzie takie samo po angielsku.
Już pierwszego dnia zabraliśmy Martę do naszej ulubionej pobliskiej miejscowości kilka minut drogi od nas - McLaren Vale. Zjedliśmy mały lunch w słodkim Bracegirdel's. Pokazaliśmy piękne okolice. Ponieważ Marta ma ogromne zaległości w filmach, postanowiliśmy zapewnić jej edukację w tym zakresie na najwyższym poziomie już pierwszego dnia :) Zaczęliśmy więc od Powrotu do przyszłości oraz pierwszego Indiana Jones'a. W ogóle przyjazd Marty był dla nas jak gwiazdka, bo zaraz po wejściu do domu zaczęła wypakowywać wszystko, co nam przywiozła. Dużo książek dla Piotrka, odrobinę ubrań, najważniejsze rzeczy dla mnie do kuchni oraz bardzo dużo filmów.
W niedzielę pierwszą Marty niedzielę zaplanowaliśmy wycieczkę do Victor Harbour. To było nasze drugie już podejście. Ale i tak nie do końca udane z powodu bardzo silnego wiatru. Na przykład zwiedziliśmy jedynie kawalątek Granitowej Wyspy. Bardzo pomyślnie za to wypadł wyskok do Parku Urimbirra, bo (specjalnie dla Marty) wszystkie zwierzaki aż się pchały pod aparaty i pozowały w najlepsze.
Oto nasze pierwsze dni z Martą :) Ach, a ta naklejka z imieniem na czapce Piotrka... Nie, nie zapomnieliśmy jak nasze dziecko ma na imię. Panie z przedszkola czasami tak sobie zaznaczają, co do którego dziecka należy ;P