środa, 30 kwietnia 2014

Ruch to zdrowie

Uparcie staramy się, aby Piotrek nie był jednym z tych dzieci, które siedzą ciągle w domu przed komputerem, czy telewizorem. Hmm... chociaż może bardziej nam chodzi o to, aby miał dużo aktywności na powietrzu? On zresztą nam to bardzo ułatwia, jest bardzo ruchliwy, mnóstwo biega i skacze. Jak tylko nauczył się jako tako dreptać, wózek poszedł w odstawkę, bo Piotrek wolał go pchać niż w nim siedzieć. Próbował biegać po naszym małym wynajmowanym mieszkanku w Gdańsku, a gdy to było mało "życzył sobie", aby wyjść chociaż na klatkę, do hali garażowej, czy zejść do siłowni. Tutaj też biega w kółko po domu krzycząc donośnie "aaaaaaaaaaaaaaaa". To się akurat nie zmieniło, a powiedziałabym nawet, że ewoluuje.
Dbając o jego rozwój dwa razy w tygodniu chodzę z nim na basen. Mają tutaj coś takiego jak AquaPlaygroup, co wygląda mniej więcej tak, że płacimy 4 dolary i robimy co chcemy, jak długo chcemy :) Takie opcje są dostępne tylko dla rodziców z dziećmi do 4 lat. Starsze już muszą chodzić na basen normalnie.
Dodatkowo już dawno wyrobiliśmy sobie nawyk codziennego spaceru. +/- 2 godziny dziennie. W Polsce, gdy pogoda nie dopisywała, jeździliśmy na spacer do centrów handlowych. Omijając wszelkie zakupy oczywiście. Byle trochę pochodzić, poskakać. Wiem, powietrze nie takie, ale zawsze coś. Tutaj pogoda dopisuje bardziej, chociaż prawdziwa jesień i zima dopiero przed nami, więc zobaczymy ile faktycznie będzie tych deszczowych, mega wietrznych dni. Tutaj też będziemy korzystać z centrów handlowych, zwłaszcza tych z "małpim gajem". Ale również będziemy uczęszczać na aquaplaygroup'y, playgroup'u, kindergym'y i wszystkie inne zajęcia, które pozwolą nam utrzymać w miarę aktywny i społeczny tryb życia :D
Oprócz tych wszystkich opcji... po prostu się ruszamy. Skaczemy, biegamy, gramy w piłkę, Piotrek jeździ na hulajnodze. Uczymy Piotrka pływać na desce. Ostatnio zakupiliśmy rowery dla każdego z nas. Zobaczcie Piotrka na jego pierwszej przejażdżce. Zaczął już nawet pedałować! Kask wybrał sam, chociaż nie ma jeszcze pojęcia kim jest spiderman. W Australii jest nakaz jazdy na rowerze w kasku. W Polsce jest chyba inaczej...?
Reportaże z przejażdżek moich i Adama oraz różnych naszych aktywności innym razem :)
Piotruś pcha swój wózek. Sierpień 2012

 






piątek, 25 kwietnia 2014

Jesienne truskawki

Niecała godzina drogi poprzez urocze wzgórza pełne winnic oraz gęstych zielonych lasów doprowadziła nas do pięknej mieściny Hahndorf. Śliczna! Wydaje się, że typowo niemiecka. Usłana małymi kafejkami i innymi lokalnymi sklepikami. Żeby utrzymać klimat miejsca wyjątkowego jeżdżą tu prawie same wartościowe stare auta. I to nie graty, tylko zadbane, odrestaurowane i sprawne prawie że antyki :)
Tuż przed wyjazdem z miasta jest zjazd do farmy truskawek. Tak! To nasz cel! Wyczytaliśmy w ulotce, że można tu nazbierać własnych truskawek. Tutaj, w Adelaide, ciężko jest znaleźć w sklepie truskawki w ilości większej niż 250g. I są kosmicznie drogie. Chętnie zjedlibyśmy więcej i być może nawet zrobilibyśmy jakiś deser. Jeśli jakieś truskawki by przetrwały z pewnością zrobiłabym trochę Thermomixowego dżemu do słoików. Jami!
Adam się śmieje, że pierwszy raz w życiu zapłacił komuś, żeby samemu zebrać sobie truskawki. Ale faktycznie ma doświadczenie ten mój Mąż i wybrał same największe i najpiękniejsze. Nie wiem, czy wiecie, ale Adaś spędził jedne z wakacji w czasie studiów w Skandynawii pracując przy truskawkach. Ma mnóstwo miłych wspomnień z tego wyjazdu, wiele z nich związanych ze zjadaniem truskawek, które nie nadawały się już do kobiałki (chociaż w Polsce dokładnie takie kupujemy każdego lata do naszego użytku).
Wydaje mi się, że w Polsce zjadamy jakąś inną odmianę truskawek. Te tutaj są trochę bardziej aromatyczne (ale dopiero po przekrojeniu czy ugryzieniu), wielkie i mega słodkie. Polskie truskawki, z tego co pamiętam, pachniały na kilometr.
Pierw wchodzi się do malutkiegu budynku z kasą, aby dostać opaskę na rękę oraz pojemniki na truskawki. Mijaliśmy stałych bywalców, którzy przyjechali tu z własnymi wiadrami. Już wiemy, że następnym razem i my tak zrobimy. Po piętnastu minutach zbierania mieliśmy prawie 5 kg pięknych truskawek, które chcieliśmy zabrać do domu. Kilka zjedliśmy po drodze do kasy :)
Jeśli będziecie kiedyś tutaj w okolicach, polecamy pojechać na własne truskawki do Beerenberg w Hahndorfie. Zaraz za truskawkową farmą jest też miejsce, gdzie można zobaczyć trochę zwierzaków, potrzymać je, pogłaskać i pokarmić. Miejsce nie tak piękne jak Gorge Wildlife Park, ale i tak imponujące.
A na koniec zobaczcie, jak smacznie dzieliliśmy się truskawkami z naszymi sąsiadami. Oni są prawdziwymi owocowymi łasuchami.  Tak jak i my zresztą. Na dżem nic nie zostało ;P

































poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Pierwsza Wielkanoc

Dobiega końca nasza pierwsza australijska Wielkanoc. Była bardzo udana, słoneczna, leniwa i spokojna. Każdego dnia pospaliśmy o wiele dłużej niż zwykle. 8:20 to bardzo późna pora, jak dla nas. Potem bardzo powoli szykowaliśmy śniadanie i... się.
Wydaje mi się, że zrobiliśmy w tym roku mniej jedzenia niż w latach ubiegłych, ale i tak nasze brzuchy prawie pękły w szwach. Piotrek przechodzi właśnie okres "wybieram co jem" i z całego koszyka wielkanocnego zjadł jedynie masło na bułeczce, ser i mini ciasteczko. Więc tym on się podzielił z nami, a my oprócz tego tradycyjnie rozdzieliliśmy pomiędzy siebie jajko, kiełbasę, warzywa...
Bez wątpienia nasz cwany Mistrz pamiętał, że ma przyjść Wielkanocny Zając. Można by rzec, że czekał na to. Zbieranie jajek w domu i ogrodzie sprawiło nam wszystkim ogromną przyjemność. Zwłaszcza, że przy okazji natrafiły się również inne znaleziska. Jeśli macie dzieci, z pewnością wiecie, jak to jest, gdy maluch sobie coś szczególnie upodoba. Tak więc nasze życie codzienne jest obecnie zdominowane przez Thomasa i Zygzaka. Do mnie i Adama też przyszedł zajączek :) przyniósł nam deski. Teraz musimy je wypróbować i zdecydować, czy u nas zostają. Adaś jest przeszczęśliwy, zwłaszcza, że akurat w Święta są "największe fale ever".
Jako, że ja dopiero zaczynam chorować z wirusem przyniesionym z przedszkola, Piotrek nauczony kilkoma poprzednimi dniami, jak zadbać o chorego członka rodziny, dzielnie się mną opiekował. Co jakiś czas pytał mnie, jak się czuję, czy mnie coś boli i czy mam temperaturę. Ułożył mnie również do spania w swoim łóżku, dał mi do przytulenia ulubionego kota i głaskał, abym "dzielnie zasnęła". Bardzo dawno nie chorowałam, przez co takie łagodne przeziębienie odczuwam jak koniec świata.
Mieliśmy niespodziewane odwiedziny sąsiadów. Coś jest w tych naszych kanapach, bo ktokolwiek do nas nie zawita, zaraz rozkłada się na nich. Dosłownie rozkłada. Do gustu najbardziej im przypadł mój bigos. Heh, nie dziwię im się, jest przepyszny!
Później mieliśmy już tylko po prostu leniwe dni. Nie robiliśmy nic szczególnego, trochę siedzenia, trochę zabawy, nawet trochę oglądania TV. Prawdziwe Święta, w sam raz, aby faktycznie odpocząć. Oby takich więcej. Wodna bitwa, na którą doskonale nas zaopatrzyłam w balony na wodę i pistolety niestety nie doszła do skutku z powodu naszego przeziębienia. Tak sobie myślę... przeniesiemy ją na za tydzień ;P
Wybaczcie, ale nie jesteśmy w stanie (póki co) opowiedzieć Wam, jak wygląda australijska Wielkanoc. Ale mimo wszystko, z całego serca życzymy Wam zdrowych i spokojnych Świąt Wielkanocnych. I oby Wasze marzenia spełniały się tak, jak właśnie realizują się nasze.