niedziela, 22 czerwca 2014

Jak dobrze być (z) rodziną

Po kilku latach nieustannego uczenia się, zdawania egzaminów, pracowania "na pięć etatów", w końcu mamy dużo czasu dla siebie, jako rodzina. Ja i Adam możemy wspólnie spędzać czas z Piotrkiem i wspólnie brać udział w jego wychowaniu. Nareszcie mamy czas, aby móc być nie tylko mamą, albo tatą, ale mamą i tatą. Cieszę się, że wydarzyło się to właśnie teraz, bo okres 2-3 roku życia bąbla faktycznie jest odrobinę trudny. Razem jest nam łatwiej, tak mi się wydaje. Wspierając się w tłumaczeniu synowi co jest ok, a co nie. Obserwując siebie nawzajem, rozmawiając o naszych reakcjach, reakcjach Piotrka, upewniając się że postąpiliśmy słusznie (o ile kiedykolwiek można tak powiedzieć w kwestii wychowania dziecka), albo po prostu zgodnie z naszymi założeniami. Takie wsparcie ze strony drugiej osoby dodaje sił i nagle okazuje się, że można w sobie znaleźć więcej cierpliwości czy zrozumienia, by na przykład przez jeszcze parę minut posłuchać jak własne dziecko płacze. Myślę, że wielu z Was wie, jakie to może być trudne. A będąc kompletnie szczerą, każdy 2-3 latek stosuje czasem płacz by wymusić swoje i właśnie ten typ płaczu mam tutaj na myśli :) Rozumiecie chyba, że nie chcemy stać się tymi rodzicami, którzy dadzą dziecku jakąkolwiek zachciankę, byleby nie płakało więcej, nie marudziło i tak dalej... Na koniec tego wywodu dodam jedynie, że dzięki tej naszej rodzicielskiej współpracy, Piotrek o wiele lepiej sobie radzi z tymi "chcę-moje-daj" momentami. Z każdym dniem coraz lepiej rozumie, szybciej łapie, że są czasem rzeczy po prostu poza jego zasięgiem. I już dawno dawno przestaliśmy go przekonywać do zrobienia czy nie-zrobienia czegoś. Wystarczy wytłumaczyć, a czasem (ale jeszcze wciąż nie zawsze) jak nie ma na tłumaczenie czasu, wystarczy zwykłe, proste "nie".
Oczywiście Tracy Hogg, czy Jarek Ż. znaleźliby u nas pewnie jeszcze nie jedną rzecz do korekty. I chętnie poddałabym się jakiejś konstruktywnej krytyce. Jednak nie sposób być idealnym na wszystkich płaszczyznach. Mnie osobiście cieszy praca i wysiłek, jakie wkładamy w to, abyśmy w naszej rodzinnej relacji my byli ok i żeby Piotrek też miał się ok.
A więc... możemy się cieszyć byciem rodziną. Przede wszystkim tego szukaliśmy tutaj, w Australii. Poza wspólnym rozwiązywaniem problemów wychowawczych, oznacza to również wspólne delektowanie się naszym czasem. Także dawanie każdemu z nas, jego własny czas na hobby lub zwyczajny odpoczynek.















sobota, 14 czerwca 2014

Dzień tatusiowy :)

W czwartek byłam z Piotrkiem na placu zabaw. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że tego dnia, w tym miejscu, byli ze swoimi pociechami jedynie tatusiowe. I dziadkowie. Nie było ani jednej mamy, ani babci. Czułam się naprawdę dziwnie. W związku z takim dniem "tatów" pomyślałam sobie, że może chcielibyście się dowiedzieć, co moje kangury robią, gdy są sami?
A więc z tego co wiem, bawią się całkiem nieźle. Ostatnio miałam okazję obserwować namiastkę tego, jak przypuszczam, co się wyrabia, gdy są sami. W niedzielę, co stało się już pewną tradycją, zadzwonili moi rodzice. Akurat cała nasza trójka wyszła na spacer. Chłopaki na rowerze, ja wciąż jeszcze w roli piotrkowego asekuranta, więc na nogach. Gdy rodzice zadzwonili, naturalnie pozostałam odrobinę z boku wszelkich zabaw. Mogłam za to popatrzeć na moich chłopaków. Co za przyjemność!
Z trasy rowerowej zboczyliśmy trochę na mini plac zabaw, gdzie zwykle zatrzymujemy się, aby opróżnić "lunch box'a" ;P Adam z Piotrkiem świetnie się bawili. Przede wszystkim, ja rzadko skaczę z Piotrkiem po ślizgawkach, wieżach i małpich gajach. Adam za to, skacze z nim jak prawdziwa małpka. Piotrek nabiera wtedy rozpędu, próbuje takich samych sztuczek, robiąc przy tym obroty i fikołki. Gdy jeździmy na duży plac zabaw, nie nadążam nawet ich obserwować. Czasami jeżdżą sobie razem na zakupy. Przywożą wtedy, poza rzeczami z listy zakupów, różne małe znaleziska... Nowe, pyszne kiełbaski, szynki, sery, książeczki, kwiaty dla mamy :), dziwaczne owoce, czy robale. Robale, na szczęście, to tylko mini croissanty, do odgrzania w piekarniku. Jaki mają system robiąc te zakupy, mogę się jedynie domyślać. A mam swoje podejrzenia, zwłaszcza po tym, jak w sklepie ze mną, Piotrek przyniósł mi wielki kawał arbuza, czy inne owoce, abym włożyła do wózka. Zastanawiałam się po tym skąd on wiedział, że kupujemy arbuza. Dopiero później wpadło mi do głowy, że przecież zwykle to moje Kangury jeżdżą po arbuza, warzywa i owoce razem. Tak więc w najbliższym "Woolim" Piotrek już wie gdzie co leży i zawsze stara się być bardzo pomocny. A co mnie cieszy, bardzo, ale to bardzo rzadko prosi w sklepie o jakieś słodycze. Tak, tutaj nam się udało!




















wtorek, 10 czerwca 2014

Goście goście goście

W ubiegłym tygodniu dostaliśmy informację, że już za miesiąc będziemy mieli pierwszego gościa z Polski! O tak! Właśnie tego nam tutaj brakowało. Naszych ludzi :) Oczywiście to nie nasz pierwszy gość, bo dokładnie miesiąc temu odwiedziła nas siostra Adama. Ta z USA (dla zorientowanych), która właśnie stała się "tą z Sydney", gdyż i ona zdecydowała się na przenosiny do Australii. Bardzo nas to cieszy!
Obawiam się, że Marta nie będzie miała miejsca na własny bagaż, tyle rzeczy wciąż chcielibyśmy z Polski. Kostki grzybowe knorra na przykład... tutaj niedostępne, a są bardzo ważnym składnikiem w mojej kuchni.
Ten post jest doskonałą okazją na odsłonięcie przed Wami kolejnej części domu. Pokój gościnny, proszę Państwa :) Pokój jest niewielki, ale ma wszystko czego tam potrzeba. Duże łóżko, szafki nocne, wbudowaną szafę. Jedyne co w nim zmieniliśmy, to zasłony - tamte były ponure i fatalne w obsłudze z powodu tego, jak były zawieszone ;P Póki co nie mamy sygnału, żeby łóżko było niewygodne.
Marta posiedzi u nas kilka tygodni, więc będziemy mieli mnóstwo czasu, aby wiele jej pokazać. Na razie na liście jej życzeń jest przede wszystkim koala :) Ewa, gdy u nas była, z racji kilkudniowego zaledwie pobytu, miała oczywiście trochę inną listę "must see". Przede wszystkim też bardzo chciała po prostu spędzić z nami czas i nadrobić te miesiące, które się nie widzieliśmy. Naprawdę cieszę się, że pozwiedzaliśmy trochę mniej, a za to mnóstwo rozmawialiśmy. Odwiedziliśmy kilka winnic, ulubionych knajp, Adam z Ewą mieli też swój czas w Victor Harbor. My z kolei miałyśmy swój czas na molo w ciepłych promieniach złotego słońca. Piotrek też miło wspomina czas z ciocią Ewą. Pamięta też samoloty, które oglądaliśmy, gdy ją odwoziliśmy na lotnisko. Jeszcze częściej wspomina możliwość lotu tymi samolotami do cioci do Syndey ;P