wtorek, 5 sierpnia 2014

Hahndorf - zupełnie inny świat

Mimo, że pogoda już nie taka i zdarzają się niższe temperatury (ostatnio nawet 5 stopni w nocy, które w dzień podskakuje do 17), nie rezygnujemy z naszych wycieczkowych opcji. Im więcej zwiedzamy, tym więcej okazuje się, że mamy do zobaczenia. Pisałam już o truskawkach, czekoladzie i innych atrakcjach w okolicach Hahndorfu. W końcu przyszedł czas na miasteczko. Tam wybraliśmy się bez Piotrka, gdyż na przejście się po mieście, mogłoby być chyba dla niego za nudno.
Wjeżdżając do Hahndorf'u nie można oprzeć się wrażeniu, że jest się znowu na drugiej półkuli u sąsiadów zza zachodniej granicy. I faktycznie. Jest to najstarsza niemiecka wieś w Australii. Założona na początku XIX wieku (co na Australię jest naprawdę odległym czasem) przez emigrantów z Prus. Przypłynęli oni na statku Zebra wraz z Kapitanem Hahn'em. Z tego co wiem, zanim zabrał on 200 osób w tak odległą przeprowadzkę, zakupił teren na tutejszej ziemii. O! Tyle wiem :)
Do Hahndorf'u od nas jedzie się niecałą godzinę poprzez cudowne zielone tereny. Gdy tylko wjedzie się do miasta, zaczyna się widok gwarnej, kolorowej wsi (chociaż dla mnie to raczej małe miasteczko). Zabudowa charakterystyczna dla Niemiec, jak wyczytałam, nazywana "murem pruskim". Miasteczko tętni życiem. Budynek przy budynku tłoczą się coraz to ciekawsze sklepiki, kawiarenki, restauracje. Jadłospisy z kolei też o wiele bardziej przyjazne naszym (polskim w sensie) żołądkom. Miejsce jest po prostu piękne i żadne zdjęcia nie są w stanie oddać jego uroku choćby w połowie. To trzeba zobaczyć na własne oczy. Jeśli kiedyś będzie Wam dane być w okolicy, koniecznie odwiedźcie Hahndorf. Tam można zapomnieć na chwilę o kangurach, a podczas drogi poczuć się prawie jak na Mazurach.



































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz