niedziela, 1 czerwca 2014

Mój czas z Piotrkiem

Zostały mi już tylko dwa dni w tygodniu, które spędzam sama z Piotrkiem. Wspaniały czas na pielęgnowanie więzi, a także uczenie go tych rzeczy i zachowań, które my (ja i Adam) chcemy, aby zagnieździły się w nim na dobre. To są takie drobne rzeczy, które każdy rodzic chce wziąć na klatę. Mówienie proszę, dziękuję, jedzenie raczej zdrowo (ale z myślą, że wszystko jest dla ludzi i czasem nawet frytki trzeba zjeść, czy na przykład czekoladę), dużo aktywności... Również nauka emocji, radzenie sobie z nimi, pielęgnowanie naszych tutejszych przyjaźni. Dodatkowo, skoro jesteśmy tak daleko od kraju ojczystego, jaki by on nie był i jak bardzo nie chcielibyśmy wracać, nieustannie pracuję nad tym, aby Piotrek pamiętał, wiedział, znał Polskę. I tak, poza zabawami, książkami i grami, rozmowom nie ma końca. Zaskakujące jest ile taki mały Piotrusiowy umysł pamięta. Czasami, ni z gruszki ni z pietruszki, zapyta, kiedy przyjedzie ciocia Madzia, ciekawe jak Ninka jest już duża, czy babcia Ela jest w Wałczu czy w Giżycku, czy babcię Danusię boli ręka (a dziadka Kazika nos ;P), czy wujek Czarek będzie pływał na desce, czy to ciocia Marta kupiła "Dinozaury"... Przykładów mogłabym mnożyć, ale wierzcie, Piotrek pamięta o Was wszystkich, tak samo jak i my. I czasem w oczku łezka się kręci i pragnie się przenieść tam jeszcze raz, żeby na przykład zagrać w "Aliasa", czy zobaczyć na żywo i uściskać nowo narodzone pociechy.
W te nasze wspólne dni wymyślamy najróżniejsze zajęcia. Chodzimy na basen, odwiedzamy sąsiadów, spotykamy się z kolegami Piotrka z przedszkola, jeździmy na place zabaw, śmigamy na hulajnodze. Ostatnio kilka razy wybraliśmy się na przejażdżkę pociągiem. Pojechaliśmy aż na molo w Adelaide. Tę opcję wybieramy tylko, gdy jest piękna pogoda, widoki są śliczne, gdyż tory poprowadzone są głównie przy oceanie. Wsiadamy na stacji Seaford i wysiadamy w Brighton. Tam prosto ulicą Edwards Street zmierzamy aż do oceanu. Mamy już nawet ulubione miejsce na ławeczce, gdzie Piotrek siada i od razu prosi o bułkę. Tak, to jest nasza piknikowa ławka w Brighton. Zrobiłam research :) Ławka poświęcona jest Lauren Edgar, która mieszkała kiedyś na Edwards St. Jako 28 latka poddała się liposukcji, jak się okazało, w nieodpowiednim gabinecie i kilka dni później zmarła w wyniku infekcji Clostridium perfringens.
Jest pewna rzecz, która mnie tutaj wciąż zadziwia, choć mam nadzieję, że do niej przywyknę. Gdziekolwiek się nie pójdzie, co kilkadziesiąt-kilkaset metrów stoją tzw. poidełka. W Australii bardzo ważne jest picie wody. Słyszy się o tym wszędzie i uczy dzieci już w przedszkolu. My jesteśmy jeszcze z tych, co zabierają wodę w butelce z domu, ale tutejsi ludzie, gdy zachce im się pić, po prostu podchodzą do poidełka i idą dalej.


































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz